Życie i fotografowanie w podróży. O zdjęciach Zofii Chomętowskiej.

Starając się uniknąć oczywistych porównań życia jako podróży, trzeba stwierdzić, że biografia Chomętowskiej idealnie do tej niewyszukanej metafory pasuje. Tym jednak, co wydaje się ratować nas przed popadnięciem w sentymentalizm, lub choćby w nudę, są same wydarzenia życia Chomętowskiej, absolutnie nie-banalne. Przełamywanie schematów zachowań, wynikających z jej pochodzenia, płci i wybranego zawodu sprawiło, że fotografie jej autorstwa również wychodzą poza kategorie, w których my, jako badacze i odbiorcy, chcielibyśmy ją umieścić.
Zofia Chomętowska urodziła się na Polesiu, w okolicach Pińska, miejscu, które od 1944, w wyniku aneksji przez ZSRR a później ustaleń konferencji jałtańskiej, nie leży w granicach Polski. Pochodziła z arystokratycznej rodziny Druckich-Lubeckich, która jeszcze w latach 30. posiadała na tym terenie ogromne majątki ziemskie, w tym największy: Porochońsk. Specyficzna sytuacja polityczno-społeczna tamtego regionu pozostaje poza tematem niniejszego tekstu, warto jednak podkreślić, iż tereny te, nazywane przez współczesnych „egzotyczną Polską” były w rzeczywistości najbiedniejszym regionem kraju, z ogromnymi deficytami zarówno w zakresie edukacji jak i rozwoju sieci komunikacyjnej czy poziomu rolnictwa.

Chomętowska, zgodnie ze zwyczajem klasy z której pochodziła, mroźną poleską zimę spędzała we francuskim Juan les Pines, leżącym nieopodal Cannes, do dalekich podróży przyzwyczajona była więc od dziecka. Niemal od zawsze przyzwyczajona była również do fotografowania – swój pierwszy aparat: skrzynkowego Kodaka dostała w dzieciństwie, podobnie zresztą jak jej dwie przyrodnie siostry i inne młode kobiety i dziewczynki z kręgów arystokracji, ziemiaństwa czy bogatego mieszczaństwa. Aparat fotograficzny był wówczas ciekawostką, popularnym hobby, dość powszechnie akceptowanym w tym środowisku.

Chomętowska od dziecka jeździła więc po Europie i fotografowała, a stwierdzenie, że to właśnie rozmaite podróże: turystyczne, zawodowe, prywatne i artystyczne ukazują symboliczny rytm najważniejszych wydarzeń jej życia nie wydaje się nadużyciem.

Po krótkim, unieważnionym przez Watykan małżeństwie z pierwszym mężem, Władysławem Czechowiczem wyruszyła w pierwszy ze znaczących wyjazdów. Wiosną 1929 roku, wyposażona w nowo-kupioną, niezawodną i nieodłączną Leicę oraz kamerę Pathe Baby, pożegnała się z matką na szosie wylotowej z Warszawy w kierunku Krakowa i wsiadła w samochód. Przez kilka kolejnych miesięcy pokonała trasę ponad 9000 km., w większości prowadząc auto samodzielnie (miała też oczywiście swojego szofera, jednak tym razem został on w domu). Przez ten czas zwiedziła Austrię, Francję, Chorwację i Włochy, docierając również do Tunezji. W fotografiach, które wówczas zrobiła widać wpływy mocno ugruntowanego w tym czasie na polskiej scenie fotograficznej piktorializmu: szerokie plany, nawiązujące do malarskich ujęć krajobrazy, ukazywanie ludzi jako sztafażu. Chomętowska wówczas nauczyła się komponować fotografię w sposób, który w efekcie dał jej miejsce w elitarnym klubie artystów – fotografów. Wiedząc już, jak i co fotografować,  rozpoczęła karierę na polskiej międzywojennej scenie fotograficznej  – zaczęła z sukcesem wysyłać zdjęcia na konkursy, wystawiać, publikować na łamach prasy specjalistycznej. Jednak, co szczególnie ciekawe z dzisiejszej perspektywy, już podczas tej podróży robiła zdjęcia, które w swej stylistyce bliższe są fotoreportażowi: podglądała przechodniów i pasażerów na promie. Fotografowała dużo, odważnie choć często niedbale, dając się unieść przypadkowi – na co pozwalał jej poręczy aparat fotograficzny, wówczas powszechnie odrzucany przez najważniejszych, nazywających się artystami, fotografów w Polsce.

Zbiór kolejnych fotografii, wykonanych podczas zasadniczej dla zrozumienia twórczości Chometowskiej podróży ukazuje ją jako zawodową fotografkę. Jest niemal dziesięć lat starsza, ma dwójkę małych dzieci i rozstała się z mężem, Jakubem Chomętowskim.  Przeprowadziła się też do Warszawy, choć na Polesie będzie wracała w odwiedziny do matki i mieszkających tam w letnich miesiącach dzieci. Fotografia, obok twórczości, stała się dla niej również zawodem i zarobkiem, dzięki któremu mogła podreperować swój majątek, nadwątlony po małżeńskich perypetiach. Wśród jednego z wielu zarobkowych zajęć, jakich się podjęła w drugiej połowie lat 30. jedno, w kontekście interesującego nas tematu, było szczególne. W wyniku przeprowadzonego w 1936 roku anonimowego konkursu na zestaw najlepszych zdjęć propagujących piękno Polski wygrała seria opatrzona godłem „Wrona”, pod którym ukrywała się Zofia Chomętowska. Zadaniem, jakiego podjąć miał się zwycięzca, było wykonanie fotografii ukazujących piękno miast i miasteczek Polski, celem umieszczenia ich w drukach propagandowych: ulotkach, folderach, plakatach i reprodukcjach na dworcach kolejowych, ale przede wszystkich pocztówkach Wydziału Turystyki Ministerstwa Komunikacji. Mimo, iż legitymację uprawniającą do robienia „zdjęć fotograficznych dla celów propagandowych i użytku służbowego Ministerstwa Komunikacji” dostała już w roku wygrania konkursu, najintensywniej pracowała jednak dopiero w kolejnych latach, t. j. 1938-39. Z tego okresu zachowało się ponad 1300 odbitek w formacie pocztówkowym (9 x 12 cm) z 70 miejscowości z niemal całego przedwojennego obszaru Polski. Na liście kilkudziesięciu odwiedzonych miejscowości najbardziej uderza brak Gdyni i w ogóle terenów na północ od Warszawy. Być może w ten objazd fotograficzny miała dopiero wyruszyć, ale wojna temu przeszkodziła. W kolekcji znajduje się wiele zdjęć z bliskiego jej Polesia oraz w ogóle z miejsc na wschód od stolicy, wykonanych w miejscowościach leżących na drodze do rodzinnego Porochońska. Interesujące są zdjęcia wykonane w miastach wysoko zindustrializowanych, ilustrują one bowiem popularny w latach 30. trend turystyki przemysłowej, upowszechniany w prasie i przewodnikach. Szczególną uwagę Chomętowskiej miały również sanatoria, letniska i góry a więc rejony, które posiadały wyjątkowy status w przedwojennej turystycznej propagandzie (niektóre gazety corocznie cały numer poświęcały tylko sanatoriom). Choć fotografka dostała bilet pozwalający na bezpłatne poruszanie się liniami kolejowymi po całym kraju, z reguły podróżowała samochodem. Można sobie wyobrazić, jak wyczerpująca była to praca – o czym zdawał się wiedzieć słynny polski propagator turystyki Mieczysław Orłowicz, organizator konkursu na stanowisko fotografa w Ministerstwie Komunikacji, reagując głośnym: „Jak to? Kobieta? – Pani nie da sobie rady! gdy odszyfrowano kto krył się pod godłem Wrona. – Ano zobaczymy – miała rzec Chomętowska i była to jedyna przytaczana przez nią opowieść będąca komentarzem odnoszącym się do płci i do reakcji, jaką musiała, zapewne nie tylko w tym jednym momencie swojego zawodowego życia, wywoływać.

Całość omawianych wyżej zdjęć dziś straciło już swoją propagandową funkcję i mówi więcej o tym jak i co promowano jako wartość turystyczną przedwojennej Polski niż w rzeczywisty sposób ją reklamuje. Pod względem fotograficznym jest to zbiór nierówny – obok ciekawych kadrów, oddających charakter poszczególnych miejsc, jak choćby w wypadku Lublina, Zamościa czy Katowic, pojawia się wiele „pocztówkowych” rozwiązań, takich jak tworzące rodzaj ramki liście drzew czy perspektywiczne ujęcia ulic. W tym zbiorze najciekawszy wydaje się sam tryb pracy autorki, jej intensywność, samodzielność i zarobkowy charakter, poruszanie się między miejscowościami samochodem nadaje wszystkiemu emancypacyjny charakter.

Wśród zawodowych podróży Chomętowskiej warto wspomnieć jeszcze krótko o jednym zleceniu łączącym się w specyficzny sposób z wyjazdami. W 1938 roku fotografka weszła we współpracę z biurem turystycznym FRANCOPOL. W ramach wykonywanych dla tej firmy zleceń jeździła na wycieczki z turystami, wykonując im pamiątkowe portrety na tle słynnych budowli i widoków. Prawdopodobnie Chomętowska musiała oddawać negatywy wykonanych zdjęć ponieważ w archiwum zachowało się jedynie kilka ujęć, które bez wątpliwości można zakwalifikować jako wykonane w ramach tej współpracy.

Kolejna seria zdjęć to półtorej rolki małoobrazkowego filmu, naświetlonego we wrześniu 1939 roku, podczas drogi, którą trzeba nazwać ucieczką a nie podróżą. Strach i niepewność sytuacji w pierwszych dniach II wojny światowej sprawiły, że Chomętowska zdecydowała się wyruszyć z Polesia, gdzie na czas wakacji były jej dzieci, do Warszawy.

Wraz z matką i często przypadkowymi towarzyszami tej osobliwej podróży przez sześć tygodni jechały na ciągniętych przez konie wozach, uciekając przed nadchodzącą armią radziecką ze wschodu a przesuwającym się frontem niemieckim z zachodu. W zupełnym chaosie, oddzielona od dzieci, które zabrał do stolicy samochodem ich ojciec, miała poczucie uwolnienia od obowiązków i swoistego wyzwolenia. Całość tej drogi i towarzyszącym jej uczuć opisała we wspomnieniach, wydanych kilka lat temu. Choć pióro wydawało się jej wówczas bardziej odpowiednie do dokumentowania rzeczywistości niż aparat fotograficzny, nie znaczy to, że zupełnie zrezygnowała z tej formy opowiadania. W tekście zaznaczyła momenty w których decydowała się fotografować, ale też te, kiedy rezygnowała. Gdy było zbyt niebezpiecznie, lub przerażająco. Zdania i zdjęcia wiele łączy: są krótkie, emocjonalne i szczere, ale też pisane i robione ze świadomością dokumentalistki, dojrzałej w ocenie sytuacji, w jakiej się znalazła. Choć tekstu i obrazu nie da się połączyć 1:1, również dlatego, że ten pierwszy został poddany redakcji, jest możliwe odszukanie kilku połączeń między nimi. Ta podróż położyła kres dotychczasowemu życiu Chomętowskiej –  nie tylko dlatego, że nigdy nie wróciła już na Polesie –w symboliczny sposób zakończyła ona też okres jej działalności artystycznej, kiedy pozostawała pod wpływem dominującego w polskiej fotografii piktorializmu.